aaa4
Początkujący
Dołączył: 12 Paź 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 11:16, 26 Paź 2018 Temat postu: vacu well warszawa |
|
Przez dziesiec sekund, wlokacych sie w nieskonczonosc, nic sie nie poruszalo, procz kciuka Bena, bezszelestnie zwalniajacego bezpiecznik pistoletu. Buty zawrocily, przechodzac tak blisko mikrofonu, ze jeden otarl sie o urzadzenie, i skierowaly sie ku przodowi samochodu. Ben obserwowal, jak przechodza przed maska, a nastepnie zatrzymuja sie przed drzwiami z przeciwnej strony. Sekunde pozniej rozleglo sie glosne pukanie.
-Vincent? Connie? To ja, Billy - odezwal sie mlody glos. Drzwi adventurera sie otworzyly, oblewajac ziemie strumieniem swiatla. Sandy natychmiast zaczela krzyczec.
-Na pomoc! Pomozcie mi! Na milosc boska, oni mnie bija! Jestem uwieziona. Mam na imie Sandy. Blagam, ratujcie mnie. Jestem matka. Mam synka! On ma dopiero osiem lat!
-Och, juz mam dosc tego gowna.
Nad miejscem, w ktorym lezal Ben, rozleglo sie krotkie Szuranie butow, po czym krzyk gwaltownie sie urwal. Zrobilo sie niedobrze. Nalezalo zaczac dzialac. Czy wpasc do Samochodu z pistoletem? Musialby zabic ochroniarza imieniem Billy, Vincenta, Connie i jeszcze kogos. Czworo ludzi. Czy zdolalby to zrobic? Moze lepiej poczekac?
W poczuciu oderwania od rzeczywistosci, jakby snil, wyczolgal sie z pistoletem w reku spod samochodu. Zastanawial sie, co myslal i czul John Hamman, zanim zaszarzowal na gniazdo karabinu maszynowego, czy cokolwiek to [link widoczny dla zalogowanych]
zaslugujac tym na posmiertny medal i nazwanie jego imieniem odludnej drogi na pustkowiu.
Ben sie wyprostowal. Jesli mial cos zrobic, nalezalo zaraz rozpoczac akcje, dopoki drzwi samochodu byly otwarte. Czy mial jakis wybor? Czy potrafilby po prostu wrocic do pokoju i pozwolic im, przynajmniej na razie, zrobic to, co zamierzali z przerazona kobieta imieniem Sandy, zachowujac szanse na ujawnienie calego horroru odbywajacego sie w Whitestone? Podnioslszy pistolet, ruszyl ku tylowi kampera.
-Hej, Billy, jak leci? - odezwal sie z wnetrza czyjs glos, tak zwyczajnie, jakby niedawny dramatyczny krzyk byl czyms normalnym.
-Paulie, hej, co robicie?
-Nic takiego, Billy. Gramy w kierki z Vincentem i Connie, zeby zabic czas.
Ben posunal sie cicho w strone rogu kampera. Jeszcze nigdy nie strzelal do niczego innego niz do tarczy, pomijajac jeden raz, kiedy celowal do butelek. Teraz musialby zastrzelic ochroniarza w drzwiach, przejsc nad jego cialem i zabic troje pasazerow, zanim zdaza wyciagnac bron. Czy ma na to szanse? Wiedzial, ze nie, lecz nic go nie moglo powstrzymac.
-Wszyscy jutro lecicie? - spytal ochroniarz.
-Tak, cala nasza czworka.
-Ty tez tu jestes, Smitty? Nie zauwazylem cie. Jak sie masz?
-Czesc, Billy. Spokojnie wszedzie? Piecioro!
Rozsadek wzial gore. Ben opuscil pistolet.
-To musi byc [link widoczny dla zalogowanych]
ryba - uslyszal glos Billy'ego. - Szepnijcie o mnie slowko, Vincent, dobrze? Strazowanie tu jest nudne. Zauwazcie, ze nigdy nic sie nie zdarzylo.
-Rozumiem cie. Zrobimy, co sie da. Teraz idz pilnowa
Post został pochwalony 0 razy
|
|